Po niebie żegluje na spotkanie obłokom
księżyc piracki, dwudzioby, wygięty.
Omija rozrzuconych gwiazd archipelagi
i płynie przez nieba głębinne odmęty
ładowny srebrem, kryształem, granatem.
A w morzu na dnie
cicho i głęboko
odpoczywają okręty.
Zatopione przed laty, zapomniane stare,
po burzach, bitwach morskich przed wiekiem stoczonych,
na dnie legły zielonym - spokojnie i dumnie.
- O, ileż mocnych ramion, ileż serc czerwonych
leży w nich, jak w trumnie!
Lecz w kadłubach rozbitych, rzuconych w nieładzie,
coś bije, kołacze o deski zmurszałe:
kompas wciąż kurs wskazuje i drogę do celu,
i światła płoną na baku i maszcie,
gong sam bije godziny na pustym pokładzie
i zmęczeni żeglarze śpią w zatopionym kasztelu.
Śnią o rejsach dalekich w gorzkosłonym znoju,
o portach rozkrzyczanych i o ludnych miastach,
o tawernach wesołych, kolorowych kochankach,
zanim przejdzie klątwa długiego postoju
i ruszą znów w morze - z wiatrami na masztach...
Czekają... Kiedyś się spełni legenda podwodna:
wir - wicher, wir - wicher nadleci z daleka,
w niebo gromem uderzy, morze zmąci do dna...
Godzinę wybiją podwodne zegary
i spadnie tyran księżyc,
harpun obosieczny...
Wypłyną wtedy z głębin
straszne, potrzaskane,
rozwiną żagle jak sztandary
i popłyną, popłyną zbuntowane
na Sąd Czterech Wiatrów
- na sąd ostateczny.