Zeznanie w sądzie Jacek Krzysztof Pęczak
"Proszę Wysokiego Sądu. Zeznaję, że zeznanie podatkowe do onego Urzędu Skarbowego złożyłem, i że nie robiłem tego z przymusem. To jest, nikogo specjalnie nie przymuszałem, żeby je odebrał. A że szwagra trochę poniosło i rozwalił biurko panu urzędnikowi to już insza sprawa. Zapłacimy. Że co proszę? Jakie szkody moralne? Ze niby się przestroszył? He, He! Jo bym się też przestraszył jakby mi Antek tak przed nosem siekierkom machał. Toć ludzka rzecz się bać. Mogło mu na serce zaszkodzić? Panie Sędzio! Jak on takiego słabowitego ducha, to po co na urzędnika się pchał? Do tego to trzeba mieć końskie zdrowie i niejedne szkołe skończoną. U nas w gminie to był jeden taki urzędnik jak tur wielki. I uczony jak niejeden doktor. Ale jak stara Walendziakowa dziesiąty raz do niego przydyrdała wedle tej krowy co ją traktor z PeGeRu potrącił, to facet nie wytrzymał i przez okno wyskoczył. Teraz rentę inwalidzką bierze w ZUSie, bo to pierwsze piętro było. Jak proszę? Nie na temat? Co też mi tu Wysoki Sąd z tymi szkodami moralnymi ciurkiem wyjeżdża? Za co mam przepraszać? Mnie nikt za moje szkody moralne nie przepraszał. Jakie? To proszę posłuchać: W telewizji godali, że teraz każdy kto Polak i katolik to musi się sam opodatkować. Pokazywali takich różnych ludzi jak uśmiechnięci i dziwnie szczęśliwi brali te zeznania, a potem przy kawie z żoneczką je wypełniali. Ja jezdem stary rolnik i wiem jak się należy zachować. Poszłem po mojego szwagra co to ma ten handel obwozowy, no - handel z wozu i mówię: "Antoni, wkładaj koszule, krawat i idziem wedle tych pipów do Urzędu Skarbowego." A on mnie zaraz poprawia i mówi, że to się PITy nazywa. Wsiedliśmy w skarpetę i jadziem do miasta. W sekretariacie miła paniusia pyta o co nam się rozchodzi. Antek, że bardziej wygadany wykłada sprawę. Na to ona się mnie pyta czy ja prowadzę działalność. "Tak. - mówię - ziemię uprawiam." A ona do mnie, że to nie ważne. Że to o inne pozarolnicze działania się rozchodzi. No wtedy się trochę obruszyłem. Czterdzieści lat w ziemi robię i pierszy roz żem się dowiedział, że to jest nieważne. Już miałem jej wygarnąć, ale Antek pismo nosem wyczuł i wyciągnął mnie na korytarz. Poszliśmy do drugiego pokoju, gdzie urzędował ten słabowity. Taki blondynek w okularach i popielatej twarzy. Pytam się go który druk mam wziąć ja, a który Antek. "To co? Jeszcze pan szanowny się nie zorientował? - pyta i się uśmiecha głupio. - W telewizji mówili, trzeba było słuchać." Ja wszystko zniosę Panie Sędzio, ale jak ktoś się tak głupio uśmiecha to ja od razu się rozdrażniam, bo myślę, że to pedał. Wtedy też się rozdrażniłem i mowę: "Słucham jak co mądrego gadają. A jak się kto głupio śmieje, to walę w pysk". Urzędnika trochę zatkało i przestał się uśmiechać. Antoś zagaił "Ja mam handel obwoźny, krowę, dwie świnie, i żonę na utrzymaniu. Żona ma rentę rolniczą. Co mam pisać?" Urzędnik popatrzył jak na okaz jakiś i pyta: "Sam pan działa czy w spółce? W jakiej spółce? Ja jestem uczciwy handlarz - obruszył się Antek. Dostał więc zielony PIT i instrukcję jak to wypełnić. Do tego jeszcze został pouczony, że jak co nawali w zeznaniu to będzie się gęsto tłumaczył. Ode mnie dowiedział się urzędnik, że nie mam produkcji specjalnej, i że wożę mleko do mleczarni. Kazał mi wykazać na zeznaniu to mleko. Dostałem też informator. Usiedliśmy z Antkiem na korytarzu, aby się zorientować i w razie wątpliwości jakiejś po radę zaraz wrócić. Patrzyliśmy w te papierki przez dobre pół godziny. Pierwszy pękł Antek. Westchnął ciężko i mówi do mnie: "Szwagier, albo ja za głupi jezdem, albo ten co to pisał to piątej klepki nie ma. Przecie to jest taka zagadka, ze nawet nasz sołtys by osiwiał od tego." Popatrzyłem na niego i powiadam: "Słuchaj - ja myśle, że to jednak mondre
ludzie pisali, i że ten w okularach wie o co tu chodzi. Mnie on się nie
podoba, ale papiery trza oddać wypełnione. Pójdziem do niego niech coś
podpowie." Jak powiedziałem, tak też zrobiliśmy, ale ten gość był coś nie
bardzo użyteczny, bo powiedział, ze on tu nie jest biuro informacyji podatkowej.
On może dać nam informator. My już informatory mieliśmy, więc Antek lekko
podniesionym głosem oznajmił, że z nas trzech to właśnie urzędnik powinien
umieć wyjaśnić wątpliwości. Tamten też się nieco uniósł, że jemu nie płacą
za gadanie tylko za pisanie. Antek już się zrobił czerwony więc tym razom
to jo go szybko wyciongłem na korytarz.
A w domu co się działo to szkoda gadać! Zaprosiliśmy sołtysa aby nam pomógł rozwiązać ten problem. Wydobyłem naszą nieszczęsną półlitrówkę i zaczęliśmy kombinować. Wódki szybko zabrakło. Antek, że młodszy to poleciał do sklepu po dalsze środki wzmacniające. Spotkał po drodze teścia mego a ojca swego i też go poprosił o radę. Czytaliśmy na zmianę na głos te instrukcje i wpisywaliśmy to, co wydawało się właściwe. Zajęło nam to dwa litry czasu i po zakończeniu tej okrutnej pracy poszliśmy spać. Z rana wcześnie polecieliśmy do urzędu. Urzędnik przeczytał zeznanie i zaczął się tak okropnie śmiać, że za chwilę przyszło jeszcze dwóch pytać co się stało. Też przeczytali nasze papiery i też zaczęli rechotać jak żaby. Zapytaliśmy grzecznie o co chodzi, chociaż nas to mocno bolało, że z nas się śmieją. A oni śmiejąc się gadali, że jajka to nie przychód, że remont skarpety to nie koszty. Potem, że odchody to nie to samo co rozchody, że jak przez zarazę kury wyzdychały to nie są to straty, i tak dalej. Spojrzeliśmy z Antkiem na siebie jednocześnie. Kiwnąłem głową i wyjąłem spode kapoty siekierę, a Antek wyciągnął swoją. Przewidzieliśmy zawczasu, że mogą być problemy. I jak się okazało proszę Wysokiego Sądu mieliśmy dobre przeczucia. Bo kiedy dzień wcześniej od tego zeznania teściu dostał bóle żołądkowe, a sołtysa okrutnie głowa rozbolała, to pomyślałem sobie: - Oj, stary capie ciężka szykuje się przeprawa! I zaraz potem zacząłem ostrzyć siekierę." Jacek Krzysztof Pęczak
|